niedziela, 3 marca 2013

Rozdział II



    Ciarki przeszły mi po plecach. Zabójstwa? Jakiego zabójstwa? – chciałam zapytać, ale z miny Carla wywnioskowałam, że zaraz udzieli mi odpowiedzi, na wszystkie nurtujące mnie pytania. Zagryzłam delikatnie dolą wargę, jak zwykłam to robić kiedy się denerwowałam. Powoli usiadłam na starej kanapie. Mężczyzna zrobił to samo i podał mi zdjęcie, które wcześniej kurczowo trzymał w dłoniach.
- To pierwsi i jak na razie,  jedyni właściciele tego domu. Daglasowie. Brali ślub z przymusu. Kiedyś często tak robiono, aby połączyć majątki należące do dwóch bogatych rodzin. Piękna Elizabeth wyszła za Blakea, kiedy miała 18 lat, innymi słowy kiedy była w Twoim wieku. Wydawali się szczęśliwą parą pomimo okoliczności w jakich doszło do zawarcia małżeństwa. Myślę, że z czasem się pokochali… w każdym razie 4 czerwca 1862 roku w ich domu doszło do szarpaniny. Zaniepokojeni wrzaskami sąsiedzi wtargnęli do Daglasów. Znaleźli w salonie dwa martwe ciała. Nie wiadomo kto zginął pierwszy, ani dlaczego tak się stało.
- Na pewno krążą jakieś pogłoski. Nikt się nie domyślał dlaczego zostali zabici?
- To było dawno temu…plotki, które wymyślali tutejsi mieszkańcy, przekazywano z pokolenia na pokolenie. Przekręcano je, dodawano własne spostrzeżenia. To trochę jak zabawa w głuchy telefon. Czym więcej uczestników zabawy, tym bardziej pierwotna wersja zostanie zmieniona. Powstaje istny stek bzdur. Owszem ludzie wciąż żyją tą historią, bo w misteczku nigdy nie działo się nic podobnego. To spokojna okolica.
- Jakie to były plotki?
- Naprawdę chcesz tego słuchać? – zapytał zażenowany, mierząc mnie wzrokiem. Miał chyba nadzieję, że sobie odpuszczę, ale zamiast tego energicznie skinęłam głową – Jedna z nich głosi, że Daglasowie mieli długi. Tak, wiem to była zamożna rodzina, ale podejrzewano Blakea o hazard. Rodzina miała nie spłacać należności, wciąż żyć rozrzutnie, nie martwiąc się o jutro. Lichwiarz podobno zakradł się do ich domu, zabił oboje i ukradł wszystkie cenne przedmioty, aby wyrównać straty, a później uciekł bez ponoszenia kary.
- Ale przecież wszystkie antyki i ozdoby są na swoim miejscu. Nikt ich nie ukradł, a kosztują krocie.
- Uprzedzałem, że to tylko plotka
- Co jeszcze?
- Zbyt wiele tego… niektórzy twierdzili nawet, że Blake zadźgał Elizabeth, bo przysłowiowa zupa była za słona, a następnie wykonał Seppuku, czy coś w tym rodzaju. Prawdy z pewnością nigdy się nie dowiemy. Mam nadzieję, że nie wystraszyłem Cię zbyt mocno?- zapytał zatroskany i spojrzał mi głęboko w oczy. Wiedział jak trafić do moich najczulszych punktów. Mimo, że przed chwilą dowiedziałam się, iż w moim domu zamordowano małżeństwo, czułam się zupełnie bezpiecznie, a nawet błogo utrzymując z nim kontakt wzrokowy i siedząc tak blisko.
- Nie, wszystko ok. – odparłam krótko i zadrżałam z zimna. Carlo domyślnie podszedł do kominka i rozpalił w nim drewno. W pomieszczeniu od razu zrobiło się przytulniej. Następnie wrócił do mnie i podał mi czarną teczkę.
- Jesteś pewna, że chcesz tu zamieszkać?
- Przestań tyle gadać i mów gdzie mam podpisać. – odparłam jak zwykle pogodnie mając nadzieję, że moją odpowiedź uzna za przejaw sympatii, a nie chamstwa. Tego bym nie zniosła. Carlo obdarzył mnie tylko jednym ze swoich czarujących uśmiechów i wyjmując papiery z teczki, pokazywał puste pola do wypełnienia. Po niecałej godzinie mieliśmy to już za sobą.
- Resztą sam się zajmę. Jeżeli będziesz czegoś potrzebowała daj mi znać. – powiedział klepiąc znacząco kieszeń z komórką – Jutro wpadnę i pomogę Ci się rozpakować i trochę tu posprzątać. Na pewno przyda się tutaj pomocna dłoń.
- Dzięki, to bardzo miło w Twojej strony.
- Od czego ma się przyjaciół?
Na te słowa zrobiło mi się jeszcze cieplej. Przyjaciele? To mi odpowiadało.
- Więc do zobaczenia jutro. -pożegnałam go, a Carlo zniknął zbierając swoje dokumenty.
Cóż za szalony dzień chciałoby się powiedzieć. Teraz dopiero zaczęłam odczuwać zmęczenie. Bolały mnie wszystkie mięśnie, piekły oczy, a powieki stały się ociężałe. Położyłam się na kanapie i zwinęłam ciało w kłębek (zawsze zasypiam w takiej pozycji). Swoje senne spojrzenie pokierowałam na płomyki, tańczące wesoło w kominku. Po chwili ogień tworzył już tylko jedną pomarańczową plamę, a po upływie kolejnych minut ogarnęła mnie kompletna ciemność. Zasnęłam.

***

 Kiedy otworzyłam oczy okazało się, że nie jestem już w swoim salonie, jak przed zaledwie pięcioma minutami, lecz w miejscu zupełnie innym. Znanym mi jedynie z wczesnego dzieciństwa, a mianowicie w kościele. Było to dla mnie wielkie zaskoczenie, ponieważ nigdy nie należałam do osób pobożnych. Uważałam, że jeżeli Bóg zabrał mi rodziców, to nie zasługuje na miano dobrodzieja kierującego się miłością. Nienawidziłam go, lecz z czasem ta nienawiść przekształciła się w zwykłą obojętność.
      Miałam nadzieję, że gdy przyjrzę się otoczeniu po raz kolejny, ono zmieni się w… sama nie wiem. Łąkę pełną kwiatów, albo park rozrywki? Jednak niestety wciąż tkwiłam w świątyni z miną męczennika. Zrezygnowana spuściłam głowę i moją twarz opatulił delikatny, ręcznie wykonany welon, odkryłam także, że mam na sobie śnieżnobiałą, ślubną suknię z długim trenem. Tego było za wiele. Chciałam zerwać z siebie te odświętne ozdóbki i uciec jak najdalej od kościoła i odgrywanej w nim „szopki”, jednak uniemożliwił mi to kolejny, jakże istotnym szczegół. Choćby w najmniejszym stopniu, nie posiadałam kontroli nad własnym ciałem. Przytrafiło mi się to po raz pierwszy, bo zazwyczaj zupełnie świadomie mogę sterować swoimi snami, ale nie tym razem. Byłam więźniem własnej fizyczności. Myślałam, czułam, słyszałam i widziałam, lecz w żaden sposób nie mogłam o tym nikogo poinformować.
      Organista zaczął grać marsz weselny, a ktoś z tyłu pchnął mnie mocno, abym ruszyła w kierunku ołtarza, księdza i pana młodego. Każdy mój krok z zafascynowaniem śledzili goście, którzy zajmowali wszystkie wolne ławki. Próbowałam rzucić im kilka zdesperowanych spojrzeń mówiących „zabierzcie mnie stąd!”, ale chyba tego nie dostrzegli, bo w odpowiedzi uśmiechali się słodko. Panie w ciężkich sukniach i gorsetach ocierały wilgotne policzki, a mężczyźni trzymali kurczowo kapelusze, dociskając je mocno do piersi. Miałam wrażenie, że trafiłam do innej epoki. Wszystko wokół mnie wydawało się takie groteskowe.
      Z czasem muzyka ucichła, a ja zatrzymałam się obok przyszłego męża, nie obdarowując go nawet jednym spojrzeniem. Proboszcz zaczął odprawiać mszę w łacinie, co było kolejnym dowodem na to, że owo miejsce i wszystkie wydarzenia  nie są  realne. – To tylko sen – Powtarzałam sobie. – Zaraz się obudzisz i nie będziesz niczego pamiętać.
      Niespodziewanie pan młody ujął mnie za rękę i uścisnął ją delikatnie. Oburzona próbowałam wyrwać się z uścisku , ale nic z tego. Moje ciało odwzajemniło ten subtelny gest, a głowa sama obróciła się w kierunku mężczyzny.
      Zaparło mi dech w piersiach na jego widok. Był osobą, której z całą pewnością nie spodziewałam się zobaczyć w tym miejscu.
Miał około 6 stóp wzrostu. Jego typowo męską sylwetkę (czyli szerokie ramiona i wąskie biodra) podkreślał dobrze skrojony frak. Mężczyzna wręcz hipnotyzował mnie swoim spojrzeniem. W całym swoim życiu nie widziałam kogoś o tak intensywnie zielonych oczach. Kiedy się uśmiechał w kącikach robiły mu się delikatne zmarszczki, nie odbierające jednak młodzieńczości. Miał mocno zarysowane kości policzkowe, prosty nos i pełne wargi wygięte w szerokim uśmiechu. Jego twarz otaczały ciemne falowane włosy, które układały się zupełnie tak jak u znanych modeli w kolorowych czasopismach.
      Zbliżył się do mnie owiewając mą szyję ciepłym oddechem. Miałam wrażenie, że kolana się pode mną uginają. Chwycił w dwa palce mój welon i dyskretnie uniósł go, tak aby żaden z gości tego nie dostrzegł.
- Pięknie wyglądasz – powiedział Blake z łobuzerskim uśmiechem.
Moja dłoń niespodziewanie strąciła jego rękę. Stałam się poważna.
- Nikt ci nie mówił, że oglądanie panny młodej przed… – tu brunet przyłożył mi palec do ust starając się mnie uciszyć – …przynosi pecha? – dokończyłam, gdy dał za wygraną, lecz nie wiem czy sformułowanie „dokończyłam” byłoby w tym przypadku trafne, bo to nie ja wypowiedziałam te słowa, tylko moje ciało.
      Ksiądz podsunął nam tacę z dwoma złotymi krążkami. Nie miałam odwagi sięgnąć po nie pierwsza. Brunet wziął jeden i powoli nakładał go na mój serdeczny palec, nie odrywając przy tym wzroku od mojej twarzy.
- Przyjmij Elizabeth tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności…
Wszystkie słowa zaczynały się zlewać ze sobą. Coś je tłumiło. Słyszałam wszystko tak jakbym była pod taflą wody. Niemal głucha i otępiała otworzyłam oczy i dostrzegłam snopy światła wpadające przez szpary w deskach. Znów byłam w domu. Po tym nieprzyjemnym przebudzeniu tylko jedno kluczowe słowo utkwiło mi mocno w pamięci
- Elizabeth

2 komentarze:

  1. To było CUDOWNE ;D
    Bardzo się cieszę, że tu trafiłam, a to zupełnie z przypadku! Coraz lepsze rozdziały, (chodz właściwie były tylko 2+prolog xD). Słuchajcie, nie chciałybyście wstawić gadżetu z obserwatorami? Wtedy byłoby łatwiej Was znalezć, bo w wyszukiwarce ciężko odszukać Wasz adres. Ale to tylko sugestia xD. No. Acham i ocham nad historią, że idę czytać jeszcze raz, ten sen Melody najbardziej mi się podobał, ach to napięcie^^
    Czekam na nexta!

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo nas cieszy Twój entuzjazm :) Historia Melody została napisana ok. 3 lat temu i publikowana była na innym portalu. Nistety zmuszone byłyśmy przenieść nasz adres. Na blogspot jest zdecydowanie trudniej o czytelników, więc Twoja obecność cieszy tym bardziej :D Jesteśmy nowe na tym portalu, więc bardzo chętnie przyjmujemy wskazówki techniczne i te odnośnie rozwoju On the other side. Dzięki za radę, ale nie jesteśmy użytkownikami Google+ więc ta opcja jest dla nas niedostępna. Dziękujemy też za komentarz. Zawsze czekamy na wpisy z utęsknieniem!

    OdpowiedzUsuń